|
|
|
|
mariowushu
Administrator
Dołączył: 19 Maj 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Beijing, Xi'an China
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Pon 7:40, 08 Lis 2010 Temat postu: Demokracja w Chinach |
|
|
"""Przesyłam bardzo mądry, głęboki i wyważony tekst prof. Krzysztofa
Gawlikowskiego, będący odpowiedzią na prostacką nagonkę na Chiny
prowadzoną przez polskie media przy okazji wizyty w naszym kraju pana
Jia Qinglina - przewodniczącego chińskiego "senatu"
L. Klukowski""""
“Polska – The Times”, 5-7.11.2010, Forum s. V
Krzysztof Gawlikowski
Chiny stawiają na miękki kapitalizm
Media relacjonujące wizytę w Polsce Jia Qinglina, przewodniczącego Chińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej (podobnej do naszego Senatu), zaczynały ją często od kwestii praw człowieka i braku demokracji. Taki automatyzm w myśleniu jest niebezpieczny, gdyż pomija skomplikowane realia ich przestrzegania w różnych państwach i kwestię innego niż w tradycji Zachodu spojrzenia na życie ludzkie w konfucjańsko-buddyjskiej cywilizacji Azji Wschodniej. A wcale nie jest łatwo objaśniać te różnice, czego sam doświadczyłem ostatnio. W „Polsce” z 15-17 paździenika ukazała się rozmowa z Françoisem Godementem, francuskim badaczem polityki Chin, gdzie przeprowadzający ją Agaton Koziński przywołał moje opinie na temat demokracji wyrażone wcześniej w wywiadzie („Polska”, 17-19.09.2010). Miałem rzekomo powiedzieć, iż „nie ma co liczyć, że uda się wprowadzić w Chinach demokrację, gdyż ten ustrój w żaden sposób nie pasuje do specyfiki i kultury tego kraju. Jakiekolwiek próby jej wprowadzania nie dość, że będą nieskuteczne, to jeszcze mogą zablokować rozwój tego państwa”. Opis ten nie oddaje trafnie mego stanowiska – widać wyraziłem je nie dość jasno i biję się w piersi. Kluczowa jest kwestia, kto ma ją “wprowadzać”: Zachód na swój sposób, czy sami Chińczycy “po swojemu”? Chciałbym doprecyzować swoje tezy, gdyż dotyczą kwestii ogromnie ważnej dla sytuacji politycznej w świecie i dla samych Chin.
Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę, że demokracja jest ustrojem politycznym, który dla uformowania się i w miarę skutecznego funkcjonowania wymaga pewnych warunków społeczno-gospodarczych, instytucjonalnych, kulturowych. Nie jest to utopia gwarantująca powszechną szczęśliwość. Nie jest to też stan natury religijnej, jak „zbawienie”, które wyznawcy mogą osiągnąć, lub zapewnić innym przez odpowiednie rytuały. W latach 20. poprzedniego stulecia był „postępowy” chiński generał, socjalista i baptysta, który ochrzcił swe oddziały ustawione na placu apelowym wodą święconą z sikawki strażackiej. W gruncie rzeczy bardzo podobnie myśleli politycy zachodni, którzy zarządzili wprowadzenie demokracji w umęczonym wojnami domowymi Kongu przez odbycie „demokratycznych wyborów” pod nadzorem zachodnich obserwatorów i oddziałów wojskowych.
Oczywiście wybory te niczego nie zmieniły w tym kraju, bo zmienić nie mogły w tamtejszych warunkach, a jedynie do starych konfliktów dołożyły nowe. Nie było tam przecież jednego narodu utożsamiającego się z państwem, lecz skłócone ze sobą ludy i plemiona. A sama koncepcja legitymizacji władzy przez wybory dla większości mieszkańców była podobnie abstrakcyjna, jak dla mieszkańca Polski powiatowej buddyjski koncept nirvany. Przecież to pojęcia z innej cywilizacji! Podobnie z góry na porażkę były skazane wysiłki ekipy Goeore’a W. Busha zaprowadzenia demokracji w Iraku przez amerykańskie czołgi i wojska okupacyjne.
Akurat demokracji nie da się żadnemu społeczeństwu narzucić siłą, jak dyktaturę. Ono musi samo jej chcieć, umieć i chcieć funkcjonować w ramach jej reguł oraz instytucji, jak też akceptować jej procedury i stosować się do nich, podobnie jak wartości, na których ustrój ten jest oparty i którym służy. A wartości te wcale nie są uniwersalne, lecz są charakterystyczne dla jednej specyficznej cywilizacji – dla chrześcijańskiego Zachodu, i są produktem jego ewolucji. Nawet w krajach chrześcijańskich, ale o tradycji prawosławnej – wprowadzanie demokracji natrafia na duże opory społeczne. Poza światem chrześcijańskim cała „teologia polityczna” demokracji jest nieznana i dość trudna do zrozumienia. Oczywiście różne instytucje demokratyczne mogą być wprowadzane ze względu na praktyczną użyteczność, albo też dla podniesienia prestiżu kraju w oczach dominującego wciąż Zachodu, nie zaś ze względu na obce wartości.
Istnieją także pewne „warunki brzegowe” natury społecznej, bez których demokracja funkcjonować nie może. Do nich trzeba zaliczyć dość jednorodne społeczeństwo identyfikujące się z państwem; nie może być ono podzielone na wojujące ze sobą plemiona, czy grupy etniczne. Aby takie dość jednorodne społeczeństwo się uformowało, musi istnieć zintegrowana gospodarka, nowoczesny system transportu, jak też dość efektywny i powszechny system edukacji. Jak zwracał uwagę Samuel P. Huntington praktycznie wymaga to dość rozwiniętej gospodarki i pewnego poziomu dobrobytu. Niezbędne są także pewne struktury i nawyki społeczeństwa obywatelskiego. Nawet jednak w kraju dość rozwiniętym, ale z silnymi animozjami narodowymi, identyfikacja ze wspólnym państwem może być słaba czy wręcz może zanikać. Dobrym przykładem była Jugosławia, a ostatnio jest Belgia. Zaprowadzanie demokracji w kraju pozbawionym wspomnianych powyżej warunków społecznych jest sadzeniem róż na Saharze.
Demokracja wreszcie to pewien „stan dynamiczny”: system jakiegoś kraju może podlegać demokratyzacji, albo demokratyczność jego może ulegać erozji wraz z jego oligarchizacją, przejmowaniem władzy przez populistów, rosnącą rolą tajnych służb, itd. Mamy zatem dzisiaj dziesiątki krajów w różnym stopniu i w różnych formach demokratycznych i dziesiątki również w różnych formach i w stopniu niedemokratycznych. Nie ma ostrego podziału, jak w religii na „zbawionych” i „potępionych”, i nigdy nie jest możliwy całkowity przeskok od jednej skrajnej formy do drugiej. Demokracja musi więc być zawsze rezultatem rozwoju wewnętrznego i zaspakajać potrzeby oraz aspiracje.
Dotychczasowe doświadczenia różnych krajów Azji z wprowadzaniem demokracji są niejednoznaczne. Oficjalna propaganda jakiegoś kraju i jego skutecznie upowszechniane „demokratyczne image” – to jedno, a realia polityczne – to zupełnie co innego. Świetny socjolog japoński, Yoshio Sugimoto, analizuje np. Japonię jako kraj „autorytaryzmu przyjaznego ludziom”, czy może dokładniej opiekuńczego, albo paternalistycznego. Choć są tam także pewne elementy demokratyczne. Ale trzeba pamiętać, że ponad pół wieku rządziła tam jedna partia, przy regularnie odbywanych wyborach. Podobnie wcale nie jednoznaczna jest sytuacja Indii. Teoretycznie istnieje tam demokracja, ale przecież mimo przyjęcia zachodniego typu porządku konstytucyjnego funkcjonują kasty, a obywatele wcale nie są sobie równi! Władze prowadzą politykę sprzeczną z wartościami demokratycznymi, a przemoc odgrywa wciąż kolosalna rolę w życiu politycznym.
Podstawowym błędem Zachodu jest utożsamianie wypracowanych przezeń konkretnych kulturowych i historycznych form demokracji z samą demokracją. Jej podstawowe zasady mogą być realizowane w różnych formach, a żeby były akceptowalne i mogły realnie funkcjonować muszą zostać dostosowane do miejscowych warunków i tradycji. Nawet chrześcijańscy misjonarze zrozumieli bardzo szybko, że nie da się nauczyć modlitwy o „chleb powszedni” tam, gdzie chleb nie jest znany! Więc Eskimosów uczyli modlić się o rybę suszoną, Chińczyków o ryż, a Papuasów o taro. Nasi dzisiejsi “misjonarze demokracji” usiłują zaś koniecznie narzucać nasze formy w krajach, gdzie zupełnie nie pasują, jak te słynne brytyjskie peruki sędziowskie w tropikalnej Afryce, jakby to była „istota praworządności”!
Pamiętać też trzeba o jeszcze jednym: to XIX-wieczni myśliciele wykombinowali postęp i konieczność marszu całej ludzkości europejską drogą. Francis Fukuyama, który wieścił „koniec historii”, gdyż ludzkość osiąga już najwyższy możliwy poziom swego rozwoju – zachodnią demokrację liberalną – był ich dziedzicem i bezwiednym naśladowcą komunistów, którzy swój ustrój ogłaszali „najwyższym stadium” zapewniającym ogólną szczęśliwość! Dzisiaj chyba tylko w Polsce jego koncepcje są przyjmowane tak szeroko wśród elit. Pod nawałą krytyki i kpin, a także w obliczu o wiele bardziej skomplikowanych realiów, nawet sam Fukuyama uznał poprzednie koncepcje za błędne. Rozwój ludzkości idzie różnymi dróżkami i wcale nie musi zmierzać do jednego celu przez te same szczeble! S. N. Esenstadt dotychczasowe doświadczenia różnych modernizacji wielu krajów uogólnił w koncepcji „wielorakich nowoczesności” (multiple modernities).
Nawet na Zachodzie coraz więcej wybitnych specjalistów wieści, ze systemy demokratyczne się przeżywają i na ich zmianę przychodzą „układy sieciowe”, „menadżerskie”, „demokracje komunikatywne” czy „konfucjańskie” inspirowane z Azji. Popularność zdobywają koncepcje, iż tzw. „konsensus waszyngtoński” się przeżył, a popularność w świecie zdobywa „konsensus pekiński”. Ten pierwszy miał polegać na demokracji liberalnej i kapitalizmie wolnorynkowym opartym na własności prywatnej, ten drugi na „miękkim autorytaryzmie” i kapitalizmie o kontrolowanym rynku i z dużą rolą państwa, niektórzy badacze mówią wręcz o „kapitalizmie państwowym”. Lata od rozpadu bloku sowieckiego do agresji na Irak były chyba szczytowym okresem dominacji Zachodu i jego koncepcji liberalnych, a klęski w Iraku i Afganistanie oraz ostatni kryzys gospodarczy zmieniają realia geopolityczne. Coraz większą rolę odgrywa Azja Wschodnia, a szczególnie Chiny i to tam przenoszą się centra rozwoju oraz biznesu. Nieprzypadkowo Chiny rejestrują już dziś więcej patentów niż Unia Europejska! I nie przypadkowo one stały się mekką nowoczesnej architektury.
W świetle tych stwierdzeń jest oczywiste, że Chiny, których kultura polityczna formowała się w innej cywilizacji - konfucjańsko-buddyjskiej – wcale nie są „skazane przez historię” na wprowadzenie wcześniej czy później zachodniej demokracji liberalnej. Nie ma takich konieczności historycznych, a rozwijać się one mogą, i to szybko, innymi drogami niż Zachód, jak to już zachodziło od epoki neolitu!
Istotnie w Azji Wschodniej przyjmuje się do dziś inne podstawowe koncepcje niż w Europie. My cenimy pluralizm i walkę. W Azji Wschodniej przyjmuje się dualizm komplementarny Yin i Yang, sił męskich i żeńskich razem determinujących cykliczne przemiany. Walka, krytyka, opozycja tam są potępiane. Ceni się natomiast jedność, harmonię, zgodę, współdziałanie i konsensus, a władzę się szanuje, nie krytykuje. Zamiast wzorca autonomicznej jednostki tam dominuje „podmiotowość grupowa” i „osobowość zależna”, a zamiast postrzegania rzeczywistości społecznej w kategoriach czyichś praw tam dominuje eksponowanie powinności społecznych. A już Leszek Kołakowski pod koniec życia wskazywał, że dobry i stabilny ład społeczny o wiele łatwiej zbudować na koncepcji powinności niż praw. Tam zaś najbardziej ceni się ład!
Czy to jednak znaczy, że w Chinach nie będzie procesów demokratyzacji? One już przebiegają i to burzliwie. Co więcej: formują się dla nich podstawowe warunki obiektywne. Od 30 lat wprowadza się tam nieznany poprzednio zupełnie porządek prawny typu zachodniego i rodzi się klasa średnia. Przeogromny kraj zamieszkiwany przez ludność prawie tak liczną, jak cała Europa, Ameryka Północna i większa część Ameryki Łacińskiej jest wprawdzie nie mniej zróżnicowany niż te trzy kontynenty, ale szybko, acz nierównomiernie, rozwija się. Siłą rzeczy odmienne są też aspiracje i możliwości ludzi. Demokratyczne przemiany występują tam w różnych formach i na różnych poziomach. Ich elementy wprowadzał Deng Xiaoping już od początku lat 80. Wielkie demonstracje na centralnym Placu Tiananmen manifestujące sprzeciw wobec prowadzonej polityki zaczęły się jeszcze w 1976 r. za życia Mao, a demokratyczne nurty przejawiały się tam od stuleci! Najbardziej fascynujące są przeobrażenia demokratyczne zachodzące na wsi chińskiej od połowy lat 80., a rzekomo zacofani chłopi walczą tam nieraz z lokalnymi klikami i z partyjnymi figurantami o wiele bardziej zdecydowanie niż w polskich wyborach samorządowych.
Bardzo dynamicznie rozwija się społeczeństwo obywatelskie, choć jego wzorce i metody różnią się znacznie od zachodnich. Jak określał to Michael Frolic z Australii, dominuje tam kooperacja społeczno-państwowa, czyli „społeczeństwo obywatelskie kierowane przez państwo”. Podobnie jest w Japonii. Stale odbywają się też różne protesty. Toczą się walki polityczne, jawne i ukryte. Coraz większa jest rola opinii publicznej i mediów. Trwają wielkie debaty inteligenckie o ustroju państwa oraz jego mankamentach, o tradycjach narodowych i stosunku do wzorców zachodnich.
Dziś żaden poważny badacz Chin nie zaryzykowałby precyzyjnych przepowiedni ku czemu one zmierzają. Raczej nie przejdą do zachodniego typu demokracji liberalnej w przewidywalnej perspektywie, ale możliwe są inne warianty demokracji, podobnie jak jakichś nowocześniejszych ustrojów, o których się dopiero dyskutuje w Azji. A my przede wszystkim powinniśmy się wyzbyć naszej zachodniej arogancji, iż wiemy, jak każdy kraj urządzić najlepiej i że zaprowadzanie naszych zachodnich porządków jest upragnione przez Azjatów, bo nie jest. Nawet Japończycy coraz odważniej mówią o potrzebie powrotu do swoich tradycji azjatyckich, stylu życia i wartości. I nikt nie może z pewnością twierdzić, że nowoczesność azjatycka nie stanie się z czasem atrakcyjna także dla nas, przynajmniej w pewnych aspektach. Chyba, ze będziemy nadal wierzyć, że do przewodzenia całej ludzkości predestynował nas sam Bóg albo Historia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|